Alejandro, albo krócej Alex zaprasza do swojej restaurante casero, czyli „domowej restauracji” D’Ive Empanadas Y Pasteles En Hojas. Nie chodzi jedynie o to, że jedzenie jest domowe. Co i tak brzmi już dość zachęcająco! Chodzi też o to, że takie jedzenie serwowane jest dokładnie w domu Alexa; w dużym pokoju, w przedsionku, albo gdy ktoś ma ochotę – przed domem, przy ulicy, oraz z drugiej strony, na patio. Ale w środku najlepiej! Wszędzie biega urocza, żywotna suczka o imieniu Aruna. Chce nowych przyjaciół. I od razu znajduje. Alex mówi do gości: „teraz to jest także wasz dom!”. I to sprawia, że człowiek zadomawia się tam momentalnie.

Zadowolony Alex w swojej kuchni.
Wchodzi się do Alexa z ulicy Calle 19 de Marzo, pokonując parę wysokich schodów. Nie jest to wejście „na salony”. Można się zdziwić. Jest tam, powiedzmy, osobliwie. Wąsko, ciasnawo. Ponadto, bez mocnego światła – naprawdę kameralnie. Inaczej. Ale widać wielki, zajmujący prawie całe przejście, stół przykryty purpurowym obrusem. Stół trochę się chybocze, bo podłoga ma ubytki, ale kogo to obchodzi. Jeśli brakuje przy nim miejsca, dostawia się stolik numer dwa, mniejszy, niższy i kolejne krzesła; kto chce, może siąść na kanapce w przedsionku koło starszej señory, teściowej Alexa; gdzie komu wygodniej. Duszno? Jest przecież wiatrak. Zwiększamy moc i robi się przyjemnie. Jeszcze wczoraj Alex nie wiedział, dzisiaj już wie, jaką bachatę puścić nam na powitanie. Zapuszcza „Como Sanar” Franka Reyesa. Jest sympatyczny gospodarz, jest muzyka. Teraz trzeba rumu na rozruch!
Alex łapie za telefon (milknie bachata, bo szła z telefonu, który ma łączność z głośnikiem) i dzwoni do colmado, czyli do sklepu „na rogu” ze wszystkim. Zamawia litrową flaszkę rumu Brugal Extra Viejo, dwa kartony soku pomarańczowego Rica, kubki styropianowe i worek lodu. Za sześć minut zamówienie przyjeżdża motorem. Płacimy dostawcy. Rozlewamy kolejkę. Bursztynowy płyn idzie w krew. Alex obserwuje gości stojąc przy kolorowych zasłonkach między kuchnią, gdzie pomaga mu żona Ivelise, a „jadalnią”; coś tam zagaduje, uśmiecha się, znów powtarza, abyśmy czuli się, jak u siebie. Jest radosny, wyluzowany; czeka cierpliwie na gwóźdź programu, czyli nasze zamówienie posiłku!

Kawał pieroga!
Sprawa będzie prosta, ale zwlekamy z konkretami, jakbyśmy upajali się samą wizją tego, co nas czeka. Wczoraj było tak dobrze, że jesteśmy tu dzisiaj. Tak nas Alex nakarmił, takie rarytasy zaserwował, tak od siebie uzależnił. A wpadliśmy tylko na empanadas. Wiecie, co to empanadas? Przypomnijmy! To pierogo-podobne, nadziane rozmaitym farszem i łatwo „wchodzące” przegryzki, usmażone, rumiane i np. podane do ręki. Alex podaje duże empanadas. Mówi, że skoro sam jest „duży”, to jego empanadas nie mogą być inne. Uczciwe podejście. I tym gwarantuje zachwyt i rozpustę swoim gościom.
Co zjemy zatem? Ktoś wybierze empanadas z serem oraz warzywami, albo kurczakiem (Empanadas de Queso y Vegetales, Empanadas de Pollo) i będzie zadowolony. Ktoś inny zje te z wołowiną (Empanadas de Res) i zacznie ryczeć ze szczęścia; mięso w farszu jest podsmażone, połączone z papryką, cebulką, idealnie doprawione – jest fantastyczne. Ma wielu fanów. Ale to dopiero połowa sukcesu, kto wie, czy nie mniej?

Bogate wnętrze empanady ślimakowej (Empanada de Lambí)
Całą resztę splendoru zagarniają bowiem Empanadas de Lambí (ze ślimakiem skrzydelnikiem) i Empanadas de Cangrejo (z nadzieniem krabowym). Tak aromatycznego, delikatnego i sublimowanego farszu długo by szukać. To jest poezja. Ambrozja. Alex chowa jakiś sekret. Jakąś tajną recepturę. Podpisał pakt z diabłem na rozstaju dróg. Nieważne. Niech pilnuje tajemnicy. I pichci te empanadas do końca świata i jeden dzień dłużej.

Krabowy czar (Empanadas de Cangrejo)
Ten człowiek był moim odkryciem. Jak słowo daję. Szukałem, jeszcze z Polski, miejscówki blisko Parque San Miguel, gdzie da się zjeść dobrze, niedrogo i w rodzinnym klimacie; gdzie można zasiąść z grupą i trochę pobiesiadować. Skanując Zona Colonial na Google Maps trafiłem do D’Ive Empanadas Y Pasteles En Hojas, do Alexa. Nazwa restauracji pochodzi od czułego zdrobnienia imienia żony gospodarza – Ive. Romantycznie, prawda? Skontaktowałem się z nim via WhatsApp i „zażarło”. Nomen omen. Alex wali prosto z mostu, że nie oferuje luksusów, on po prostu krami gości tak, aby sami ten luksus poczuli. Uroczy kuchta, który wie, co mu w garnkach buzuje! Jedzenie jest proste i pyszne, podane od serca, czego więcej trzeba?

Empanadas. Krótki stop-over w drodze do żołądka.

Jugo de chinola, czyli lodowaty sok z marakui. Samo złoto.
Po kilku wizytach w tej „domowej restauracji” uznałem, że inne rodzaje przekąsek mogłyby dla mnie nie istnieć. Zestaw w postaci empanady ślimakowej, krabowej i soku z marakui stanie się moim kolejnym, wysuniętym na samo czoło i zapewne do znudzenia powtarzanym dominikańskim klasykiem. Oczywiście, tylko u Alexa. Przy najbliższej wizycie w Santo Domingo.
Jeśli nie ja, to Wy.
Zajrzyjcie tam, dajcie się wciągnąć w nałóg spożywania empanadas. I potem wróćcie. Również z własnym rumem. Jak chcecie. No hay problema. Rum-biby dozwolone!
Gdzie:
D’Ive Empanadas Y Pasteles En Hojas
Skrzyżowanie Calle 19 de Marzo/Calle Santiago Rodríguez, Zona Colonial, Santo Domingo; Tel. +1 809-638-9767; WhatsApp +1 829-994-0207
Przykładowe ceny:
Empanadas de Lambí, 150 pesos (ok. 11 pln)
Empanadas de Cangrejo, 150 pesos
Empanadas de Res, 100 pesos (ok. 7,50 pln)
Empanadas de Queso y Vegetales, 100 pesos
Jugo natural de chinola, de tamarindo (sok z marakui, albo owoców tamaryndowca), 50 pesos (ok. 3,50 pln)
Uwaga: Na rachunki od 500 pesos (ok. 36 pln) obowiązuje zniżka 10 % na hasło „Marcin Cangrejo” (czyt. Marcin Kangreho). Oferta bardzo atrakcyjna, szczególnie przy konsumpcji grupowej! 🙂