
„Siostry Mirabal musiały być wspaniałymi, dzielnymi dziewczynami, które przesiąknięte były romantyczną, nieco naiwną wiarą w obalenie reżimu. Myślę, że właśnie dlatego nie wybrały na swoje pseudonimy pompatycznych, czy groźnych symboli z historii. Czy może być coś bardziej pięknego, a jednocześnie szalenie kruchego i nietrwałego niż żyjący krótko motyl? Przedziwne stworzenie, które wydaje się być czymś z pogranicza światów – trochę jak kolorowy kwiat, a jednocześnie unoszący się w powietrzu owad. Coś, co zupełnie nie kojarzy się z walką i wojną, ale za to z nadzieją, wiarą i miłością.”
Rozmowa z Andrzejem Młynarczykiem
Caribeya: Dzisiaj 25 listopada. Kilkanaście lat temu ONZ ustanowiła tę datę Międzynarodowym Dniem Walki z Przemocą wobec Kobiet. Korzenie tej kampanii sięgają Republiki Dominikańskiej…
Andrzej Młynarczyk: Tak, przyszło nam dziś rozmawiać o tragicznym wydarzeniu z historii Dominikany, czyli o zamordowaniu sióstr Mirabal. Proponuję byśmy zaczęli od faktów, bo wbrew pozorom w całej sprawie więcej jest spekulacji i domysłów niż można byłoby przypuszczać.
W dniu 25 listopada 1960 roku zamordowane zostały Patria Mercedes Mirabal, Minerva Argentina Mirabal, Antonia María Teresa Mirabal oraz kierowca, który im towarzyszył. Do zabójstwa przyznali się funkcjonariusze Służby Wywiadu Wojskowego (SIM „Servicio de Inteligencia Militar”), którymi byli Ciriaco de la Rosa, Ramón Emilio Rojas Lora, Alfonso Cruz Valerio oraz Emilio Estrada Malleta. Oprawcy zmasakrowali swoje ofiary pałkami, a ich ciała umieścili w samochodzie, który zepchnęli z urwiska pozorując wypadek.
Feralnego dnia siostry Mirabal wracały do Salcedo z Puerto Plata. W tamtejszej twierdzy San Felipe, pamiętającej XVI wiek i służącej jako więzienie dla oponentów reżimu Trujillo, odsiadywali wyroki ich mężowie. Manolo Tavárez Justo, mąż Minervy był liderem walczącego z dyktaturą ugrupowania „Ruch 14 czerwca” (Movimiento 14 de Junio). „Polowanie” na siostry rozpoczęło się ponoć tydzień wcześniej. Egzekutorzy musieli co najmniej dwukrotnie wstrzymać akcję, gdyż kobiety przemieszczały się z dziećmi. Zezwolenie na odwiedziny internowanych mężów przyszło niespodziewanie. Stała za tym bezpieka. Mirabal nie wyczuły podstępu. Korzystając z „daru losu” pojechały. Tym razem same. Jedynie z szoferem Rufino de la Cruz. Zobaczyły mężów. Jak się okazało, ostatni raz. W drodze powrotnej do domu rozegrała się tragedia. Dlaczego siostry musiały zginąć?
A może postawić Twoje pytanie inaczej: czy mord dokonany na siostrach Mirabal był efektem rozkazu Trujillo, czy też wręcz przeciwnie? Wiem, że takie przedstawienie sprawy może budzić oburzenie, ale trzeba zrozumieć w jakich okolicznościach politycznych doszło do zabójstwa.
Był to okres, w którym USA zdecydowanie straciły cierpliwość do Trujillo. Chciano sprawę załatwić spokojnie tzn. namówić prezydenta do dobrowolnego oddania władzy. Oczywiście „Dobroczyńca” zignorował wszelkie sugestie płynące z USA.
Wróćmy teraz to zamachu na siostry Mirabal i rozważmy przez chwilę następujący scenariusz. Jest rok 1960 i elita Dominikany (podobnie jak CIA) ma dość rządów Trujillo. Ich zazdrość budzi majątek i ciągle rosnąca władza dyktatora. Niepokój budzi też to, że prawdopodobnie na swojego następcę Trujillo wybierze nieudolnego syna, który może być jeszcze bardziej pazerny niż ojciec. Tym samym elita Dominikany prawdopodobnie straciłaby część pieniędzy i wpływów.
Pojawia się więc pomysł, aby dokonać czynu, który mocno uderzy w Trujillo, a jednocześnie da doskonały argument by Amerykanie raz na zawsze zerwali z poparciem dla dyktatora. Wybór pada na siostry Mirabal – rozpoznawane w Dominikanie dzięki swemu zaangażowaniu w opozycję. Wystarczyło znaleźć odpowiednich wykonawców i np. przekonać ich, że Trujillo byłby przeszczęśliwy, gdyby siostry „zniknęły”.
Oczywiście są to tylko moje domysły, ale przecież przesłanek nie brakuje! Po pierwsze pamiętajmy, że na usługach reżim miał prawdziwych fachowców od tzw. „mokrej roboty”, którzy potrafili dokonywać zamachów i porwań nie tylko w Dominikanie, ale też innych krajach – nawet USA. Czy tacy ludzie mogliby wykonać wyrok na siostrach w sposób co najmniej mało przemyślany? Przecież ewidentnie doszło do popełnienia błędu, tzn. Bélgica Adela Mirabal (czwarta z sióstr, nazywana przez wszystkich Dedé) nie podróżowała tego dnia w samochodzie, a samo zabójstwo miało charakter dość toporny. Tymczasem w ówczesnej sytuacji politycznej dyktatorowi zależałby na maksymalnym ukryciu swej zbrodni. Logiczne byłoby np. sfingowanie napadu bandyckiego, którego sprawcy oczywiście zostaliby złapani i przyznali się do czynu przed mikrofonami dziennikarzy (koniecznie z USA).
Zauważmy, że płatnym zabójcom Trujillo nie udał się tylko jeden, ale za to poważny zamach, czyli próba zabicia Rómulo Betancourta, prezydenta Wenezueli (swoją drogą to jest temat na książkę!). Miało to miejsce w dniu 24 czerwca 1960, co ma ogromną wagę dla sprawy sióstr Mirabal. Otóż, po nieudanym zamachu śladów było dość, aby szybko powiązać Trujillo z zamachowcami. Efektem było zagęszczenie atmosfery wokół prezydenta Dominikany i ogromna fala krytyki międzynarodowej. Czy w takiej sytuacji Trujillo zdecydowałby się na brutalny mord na siostrach Mirabal? Mam poważne wątpliwości.
Nie sposób odmówić logiki temu scenariuszowi, ścisłości Twym domysłom. Całość jest równie prawdopodobna, jak to że po nieudanym zamachu na Betancourta aparat bezpieki Trujillo zaciął się na dłużej, utracił swą represyjną sprawność. Zresztą, on już przestał idealnie funkcjonować kilka lat wcześniej, kiedy niewygodne tropy w tzw. „sprawie Galíndeza” poprowadziły z USA do Republiki Dominikańskiej (to również tajemnicza historia na oddzielną rozmowę!). Może jednak Wódz pod koniec swego przewlekłego panowania po prostu wygubił impet (i nie tylko ten seksualny „Kozła”, o czym wiemy od M.V. Llosy), może zawiódł go w końcu instynkt samozachowawczy.
Mnie się jednak wydaje, że ówczesnym klimacie polityczno – społecznym choćby siostry Mirabal zostały zgładzone rażeniem pioruna, to i tak bezwzględnie głównym podejrzanym byłby Trujillo. I to jest najbardziej zajmujące w historii sióstr. Jak doszło do tego, że stały się taką solą w oku despoty? I nadzieją dominikańskiego społeczeństwa wymęczonego tyranią. Co sprawiło, że z małej Minervy Mirabal, która kiedyś broniła Dobroczyńcę, mówiąc że w jej domu rodzinnym w Ojo de Agua „portret prezydenta wisiał na ścianie obok naszego Pana Jezusa i całego stada przesłodkich owieczek” („Czas motyli”, Julia Álvarez, wyd. Wołowiec 2014), wyrosła taka nieprzejednana oponentka reżimu?
Nie ulega wątpliwości, że tak, czy inaczej, to właśnie Trujillo ponosi odpowiedzialność za zabójstwo. To on stworzył Dominikanę, w której działy się takie rzeczy i nic nie zdejmie z niego tej winy.
Siostry Mirabal są dla mnie natomiast przykładem na ewolucję pewnej części elity Dominikany. To były dziewczyny wychowane w dobrym domu, typowe przedstawicielki tej dominikańskiej klasy średniej, która miała dość środków, aby żyć na dobrym poziomie i co najważniejsze – kształcić się. W przeciwieństwie do swoich rodziców nie musiały już skupiać się na budowaniu materialnej pozycji rodziny i mogły uczyć się, poznawać ówczesny świat za pośrednictwem książek. A to z kolei zaowocowało tym, że zaczęły mieć większe aspiracje i zadawać pytania, które były niewygodne dla reżimu.
Nie można też zapomnieć o tym, że siostry Mirabal były przedstawicielkami tego pokolenia młodych Dominikańczyków, które w 1965 roku wyszło na ulice Santo Domingo domagając się swoich praw. Zapewne, gdyby żyły, to siostry stanęłyby po stronie konstytucjonalistów szukających nowej drogi dla swojego kraju. Dla Dominikany to pokolenie było szczególnie ważne i cenne. To byli ludzie, którzy nie bali się myśleć samodzielnie, działać w konspiracji, a później chwycić za broń.
Najgorsze jednak, że było to również pokolenie tragiczne – straconych szans, zniszczonych życiorysów, zmarnowanych nadziei. Najpierw wielu młodych ludzi było prześladowanych jeszcze w okresie rządów Trujillo, a nawet, jak siostry Mirabal, zapłaciło krwią za działania opozycyjne. Później, już po śmierci dyktatora, sytuacja wcale nie uległa znacznej poprawie. Rząd, chroniąc skostniałe elity, nadal nie pozwalał młodym ludziom na udział w życiu politycznym kraju, a w 1965 roku na barykadach w Santo Domingo oddało życie zbyt wielu młodych, odważnych ludzi.
Tiranicidio, czyli tyranobójstwa dokonano pół roku po zamordowaniu sióstr Mirabal. Ich męczeńska śmierć wywołała powszechny gniew w Dominikanie, stanowiła punkt zwrotny i niejako przypieczętowała wyrok na Trujillo, wykonany przez grupę zamachowców 30 maja 1961 roku.
Prawie trzy i pół dekady później Julia Álvarez we wspomnianej wyżej powieści „Czas motyli” (właściwie fabularyzowanej biografii sióstr) pisze tak: „Zobacz czego dziewczęta dokonały. Robi szeroki gest. Ma na myśli wolne wybory, złych prezydentów teraz dochodzących do władzy, jak należy, nie za pomocą czołgów. Ma na myśli nasz kraj, który zaczyna prosperować, powstające wszędzie strefy wolnocłowe, wybrzeże przeładowane klubami i ośrodkami wypoczynkowymi. Kiedyś byliśmy polami śmierci Karaibów, teraz jesteśmy ich placem zabaw. Cmentarz zaczyna kwitnąć.”
Łatwo zauważyć, że siostry Mirabal utkwiły głęboko w świadomości Dominikańczyków. Poświęca się im murale, nazwy szkół, prowincji, czy stacji metra, drukuje banknoty z ich wizerunkiem, stawia za wzór młodym ludziom, ponadto zjednały sobie podziw wielu kobiet na świecie. Gdzie według Ciebie obecność las hermanas Mirabal zaznacza się najmocniej w dzisiejszej Dominikanie?
Z tym jest jednak pewien problem. Łatwo zauważyć, że w Dominikanie powszechne są symbole odwołujące się do „Ojców Narodu” i każdy trafi na nie bez trudu. Ja mam wrażenie, że podobnych odwołań do sióstr Mirabal jest zdecydowanie mniej. Dlaczego? Podstawowym powodem jest to, że siostry Mirabal są nadal wyrzutem sumienia, tkwią niczym cierń w zbiorowej pamięci.
Mam na ten temat swoją teorię i chętnie o niej opowiem. Otóż, siostry i ich los przypominają Dominikańczykom o strasznych kartach w historii. Nie jest żadną tajemnicą, że ludzie wolą pamiętać wydarzenie radosne, przynoszące chwałę i dodające narodowi blasku. Z opowieścią o siostrach Mirabal nie jest tak łatwo. Duarte, Sánchez i Mella symbolizują lud, który mężnie sięgnął po niepodległość i z bronią w ręku zbudował państwo. Patria, Minerva i María Teresa Mirabal przypominają Dominikańczykom, że większość milczała, akceptowała i nie potrafiła znaleźć w sobie tak wielkiej dawki odwagi, jak te trzy kobiety. W społeczeństwie, w którym kult twardego faceta – macho – ciągle jest żywy, to nie jest do końca wygodny symbol. Trudno go wykorzystać, choć oczywiście spotyka się murale, czy na co dzień obraca banknotem z wizerunkiem sióstr.
Po drugie, Dominikana ma pewien ogólny problem z rozliczeniem czasów dyktatury. Zauważmy, że trudno mówić o jakimś okresie przejściowym, w którym dokonano rozliczenia. W zasadzie chciano zapomnieć możliwie szybko i w jakiś dziwny sposób starano się nadrobić stracony czas. Pamiętajmy, że portret Trujillo wisiał w każdym domu, a dziś wystarczy popytać na targowiskach, czy zachowały się jakieś pamiątki z tego okresu. Większość zagadywanych Dominikańczyków ze zdumieniem reaguje na takie pytania, a nieliczni wręcz się oburzają. Dlaczego? Po prostu w sposób szybki i bardzo dyskretny pozbywano się tej przeszłości i dziś nie ma po niej śladu. Portrety, tabliczki, wszelkiego rodzaju regalia związane z czasami dyktatury wylądowały w morzu, a ironią losu jest, że zaradni Dominikańczycy zaczynają na potrzeby zainteresowanych turystów, produkować… podróbki.
Patria, Minerva i María Teresa znane są jako Las Mariposas, „Motyle”. Skąd to się wzięło?
To pamiątka po opozycyjnej działalności sióstr. W czasach dyktatury działały na wygnaniu różne grupy opozycji, które starały się o przywrócenie w kraju demokracji. Na sąsiedniej Kubie działał „Movimiento de Liberación Dominicana”, czyli Ruch Wyzwolenia Dominikany. W dniu 14 czerwca 1959 roku członkowie tej organizacji wylądowali w Dominikanie z zamiarem prowadzenia partyzanckich działań przeciwko rządowi Trujillo. Skończyło się to tragicznie, bo wszystko było bardzo słabo przygotowane, a miejscowa ludność nie udzieliła rebeliantom żadnego poparcia. Prawdę mówiąc partyzanci zupełnie bez sensu uparli się by powtórzyć taktykę Fidela Castro i nie przyjmowali do wiadomości, że w Dominikanie panują inne warunki terenowe, a społeczeństwo nie jest gotowe na poparcie zbrojnego działania.
Co ciekawe dzień 14 czerwca 1959 roku stał się dla opozycji symbolem i na cześć tej próby zrywu powołano do życia „El Movimiento Revolucionario 14 de Junio”, czyli „Rewolucyjny Ruch 14 Czerwca”. Zastosowano tu pewną „kalkę” z najnowszych dziejów Kuby, gdzie Fidel Castro również nazwał swój rewolucyjny ruch na cześć pierwszego i oczywiście nieudanego ataku na koszary Moncada, który miał miejsce w dniu 26 lipca 1953 roku. Dla Dominikańczyków był to symbol tego, że nawet pierwotną klęskę można zmienić w zwycięstwo.
Jak to zwykle w konspiracji bywa, tak i w przypadku tej organizowanej przez „Rewolucyjny Ruch 14 Czerwca” każdy miał jakiś pseudonim. Siostry Mirabal nazywane były „Motylami”. Prawdę mówiąc niewiele wiadomo o przyczynach, dla których panie wybrały sobie takie pseudonimy. W książce „Czas motyli” przedstawiono wersję, w której siostrom tak spodobał się wybrany przez jedną z nich „Motyl”, iż wszystkie zapragnęły przyjąć ten sam pseudonim. Szczerze mówiąc ta opowieść odpowiada moim wyobrażeniom o „Ruchu” i trzech jego bojowniczkach. Przecież konspiracja w „Ruchu” była zupełnie amatorska i więcej było tam żarliwej wiary w zwycięstwo niż profesjonalnego przygotowania działań, gromadzenia broni, amunicji i szkoleń.
Siostry Mirabal musiały być wspaniałymi, dzielnymi dziewczynami, które przesiąknięte były romantyczną, nieco naiwną wiarą w obalenie reżimu. Myślę, że właśnie dlatego nie wybrały na swoje pseudonimy pompatycznych, czy groźnych symboli z historii. Czy może być coś bardziej pięknego, a jednocześnie szalenie kruchego i nietrwałego niż żyjący krótko motyl? Przedziwne stworzenie, które wydaje się być czymś z pogranicza światów – trochę jak kolorowy kwiat, a jednocześnie unoszący się w powietrzu owad. Coś, co zupełnie nie kojarzy się z walką i wojną, ale za to z nadzieją, wiarą i miłością. Poza tym, czy może być coś lepiej świadczącego o ogromnej więzi siostrzanej niż właśnie to, że wszystkie panie Mirabal nazywane były w konspiracji identycznie?
Niestety, „Rewolucyjny Ruch 14 Czerwca” prawdopodobnie od samego początku był pod baczną obserwacją Służby Wywiadu Wojskowego (SIM) i już na początku 1960 roku rozpoczęły się aresztowania. Większość czołowych działaczy została pojmana i trafiła do więzień – w tym do straszliwej katowni zwanej „Czterdziestką”.
Poważniejszych represji uniknęła czwarta z sióstr Mirabal, wspomniana wyżej Dedé. Nie więziono jej, ani jej męża w kazamatach dla dysydentów. Uniknęła bestialskiego mordu na przełęczy w La Cumbre tamtego fatalnego listopadowego dnia. Jedyna z czwórki dziewcząt, której dane było żyć w dobrej kondycji do późnej starości. Umarła 1 lutego 2014 roku. Pamiętam, jak w 2008 roku przyjechałem do Salcedo, do tego miasta związanego z siostrami. W centrum poruszył mnie jeden z tamtejszych murali. Przedstawił gwałtowną scenę śmierci Minerwy, Patrii, Maríi Teresy oraz kierowcy Rufino. Dominują oprawcy. Są ucieleśnieniem posępnej, destrukcyjnej siły, jaka miażdżyła dominikański lud przez tak długi okres. Ciągną swe ofiary na pole trzciny cukrowej, gdzie wykonują egzekucję.
W Salcedo pracowała znajoma wolontariuszka. Opiekowała się dzieciakami, które ponoć często widywały się z doñą Dedé. Kto, jak kto, ale Dedé miała rękę do dzieci! Przyszło jej przecież wychować własne pociechy z pociechami swoich sióstr. Upatrywałem szansy na spotkanie. Ostatecznie, niewiele z tego wyszło. Do dziś żałuję. Jednak, gdyby mi się to udało, prawdopodobnie zadałbym Jej, w możliwie najłagodniejszy sposób, to jedno nieuchronne pytanie, zadawane jej zapewne wielokrotnie na przestrzeni wielu lat: „w jaki sposób przeżyła?”
Przyznaję, że ja zapewne nie miałbym odwagi pytać jej o cokolwiek. Myślę, że Dedé musiała być bardzo zmęczona tym brzemieniem „jedynej, która przeżyła”, a więc tej jedynej, która musi o wszystkim, ciągle i na nowo opowiadać, a co za tym idzie – powtarzać tamte emocje. Myśląc o niej odczuwam pomieszanie radości z powodu tego, że udało jej się uniknąć straszliwego losu oraz ogromny smutek związany z tym, że do końca życia musiała nieść wielki, przygniatający ciężar.
W osobie Dedé widzę też pewien symbol Dominikany, która wyszła z „Ery Trujillo”. Dominikany zranionej, pełnej bólu, ale jednak wolnej. Kraju, który zapłacił ogromną daninę krwi i cierpienia, aby zdobyć… no, właśnie… co? Jak wspomniałeś powyżej „cmentarz zakwitł”, wolność pozwala na tworzenie mitu wiecznie szczęśliwej, uśmiechniętej i roztańczonej karaibskiej krainy. Tylko, że rzeczywistość jest o wiele, wiele bardziej skomplikowana i pełna pułapek. Wielu Dominikańczyków, podobnie jak Dedé, w ciszy przeżywało i nadal przeżywa horror poprzedniej epoki. Nikt nie zwróci im straconych dni, ani przywróci do życia zmarłych. Czy oni mogą w pełni cieszyć się obecnym czasem? Czy mają uznać, że „turystyczny raj” jest tym, o co walczyli ich bliscy?
Andrzej, już od jakiegoś czasu z pasją i zaangażowaniem odkrywasz rozmaite ścieżki dominikańskiej historii, szukasz inspiracji, docierasz do prawdy, dzielisz się wiedzą. Jakie miejsce w Twej duszy badacza, w umyśle otwartego człowieka zajmują te dominikańskie heroiny, siostry Mirabal?
Ich historię badam w dwóch kategoriach – czysto politycznej oraz tej, nazwijmy ją „ludzkiej”. To co dotyczy polityki zasługuje na wysokobudżetowy film sensacyjny. Większość osób interesujących się tematem wie, że w 1962 roku, czyli już po upadku dyktatury, sprawcy mordu zostali skazani na 30 lat więzienia, czyli otrzymali najwyższe wyroki przewidziane w prawie Dominikany (jedynie Ciriaco de la Rosa skazany został na 20 lat w uznaniu swojej współpracy z wymiarem sprawiedliwości).
Jednak tylko nieliczni mają świadomość, że sprawcy w więzieniu nie pozostali zbyt długo. Przeczytawszy znamienny artykuł dziennikarza Acento.com Aleksandra Peñi o tym, jak jeden z zabójców sióstr pogrywa w domino w lokalu o nazwie… „Hermanas Mirabal”, należącym do dominikańskiej diaspory (tej sympatyzującej z opozycyjną partią PRD) w amerykańskim mieście Lawrence, skupiłem się na kulisach morderstwa oraz badaniu jego politycznych przyczyn, a także skutków. I muszę ze zdumieniem przyznać, że im więcej na te tematy czytam, tym więcej mam wątpliwości i pytań.
Z drugiej strony nieustannie wracam do historii „Motyli” w jej zwykłej, emocjonalnej i symbolicznej postaci. Z przykrością stwierdzam, że w Polsce niewiele się mówi o tych tragicznych wydarzeniach, choć wydawałoby się, że powinny być nam one bliskie z kilku powodów. Po pierwsze w naszym kraju, i to jeszcze nie tak dawno temu, mieliśmy do czynienia z podobnymi tragicznymi mordami na tle politycznym. Po drugie „Międzynarodowy Dzień Walki z Przemocą wobec Kobiet” to doskonała okazja do poczynienia pewnych porównań w sytuacji pań żyjących w Dominikanie i w naszym kraju. Zapewne zdziwilibyśmy się, jak wiele nas łączy i jak wiele mamy jeszcze do zrobienia by poprawić sytuację kobiet. A tak po cichu liczę na to, że przynajmniej jedna stacja telewizyjna wyemituje w dniu 25 listopada całkiem dobry film oparty na książce „Czas motyli”.
Dziękuję Ci za tę poruszającą rozmowę.
Andrzej Młynarczyk o sobie: „Czterdziestoletni historyk i politolog, który w 2014 roku spełnił jedno ze swoich wielkich marzeń odbywając po raz pierwszy podróż na wyspę Hispaniolę. Przywiózł stamtąd wiele wspaniałych wspomnień i pomysłów, które następnie postanowił systematycznie realizować. Wymyślił sobie, że nie tylko sam będzie poznawał, ale też przybliżał wszystkim zainteresowanym kulturę i historię Hispanioli, a szczególnie Republiki Dominikany. Marzy mu się stworzenie w przyszłości platformy spotkań i dialogu Polaków oraz Dominikańczyków (także tych mieszkających w naszym kraju).”
Od 2015 roku prowadzi blog „Niedźwiedź w Dominikanie” (elosoendominicana.wordpress.com)
Poprzednie spotkanie z Andrzejem w cyklu „Rozmowy”: Cień dyktatora (13 wrzesień 2016).
4 Odpowiedzi
Aneta
5 maja, 2020Bylam na dominikanie w 2019 roku, podczas wycieczki do Santiago przewodniczka opowiedziała historie sióstr po przylocie kupiłam książkę czas motyli oraz święto kozła, myśle, ze gdybym znała te historie patrzylabym inaczej na ten turystyczny raj … ps. Jeśli to możliwe proszę o więcej historii .. siostry, których nie mam stały mi się bardzo bliskie …
Aneta
5 maja, 2020Santo domingo … oczywiście, pomyłka chyba z wrażenia albo na skutek opowieści …. ps. Choć to niepoprawne patriotycznie kocham tą wyspę i te siostry
caribeya
5 maja, 2020W sumie, w kontekście Sióstr Mirabal, Santiago wydaje się, choćby geograficznie, znacznie bliższe, niż Santo Domingo. Miejsca z nimi związane, jak Salcedo, czy Ojo de Agua leżą właśnie na orbicie Santiago. Zachęcam do powrotu na wyspę i do eksploracji dominikańskich rewirów właśnie śladami Sióstr. Od miejsca ich urodzenia, po tę nieszczęsną przełęcz, gdzie zginęły wracając z Puerto Plata… Serdecznie pozdrawiam!
caribeya
5 maja, 2020Dziękuję za ten komentarz! Najważniejsze, i jakże cenne jest to, że pobyt w Dominikanie zainspirował do tego, aby przyjrzeć się temu krajowi głębiej. To prawda – „turystyczny raj” skrywa wiele mroku w swojej historii. I obie powieści – Julii Alvares i Mario Vargasa Llosy – ukazują to dobitnie.
A propos „Święta Kozła” zachęcam jeszcze do spojrzenia na ten materiał:
http://caribeya.pl/cien-dyktatora