Sur czyli Południe

Ustalmy jedno od razu. „Chile południowe. Tysiąc niespokojnych wysp” to jest książka podróżnicza. Też reportaż, również esej, albo dwa w jednym. O czym czytelnik dowiaduje się z okładki. Ale dla mnie to jest po pierwsze primo „książka drogi”. Nie po to autorka, Magdalena Bartczak, wybrała się krocie kilometrów przed siebie; nie po to się natrudziła w tej obłędnej geografii chilijskiego sur, czyli południa, aby z tego nie wyszła książka o podróży. O mądrej podróży. To od razu zaznaczmy. Dobra książka. Bo bywają złe, nijakie książki w tej materii. Wielkie, jak ego twórcy, lecz bez żadnego miąższu obserwacji, bez ikry, bez krzty refleksji, bez niczego. Książki rzucone na rybkę. Szablonowe ględzenie o przemieszczaniu się z A do B i dalej do C; o wydumanych bolączkach podróży, ciasnocie, parnocie, twardym grzbiecie wielbłąda, etc. Powstają dzieła, które potem leżakują w supermarkecie obok pasztetu w promocji.

Podróżnicy kochają pisać o sobie: ja, ja, ja. Za to, często zapominają o jednym; że tam daleko od własnej chałupy, za morzem, lasami i górami, za stepem i lodowcem trwają tylko dzięki temu, że na swej drodze spotykają z reguły życzliwych ludzi. To są prawdziwi bohaterowie. Ci ludzie właśnie. Czasem cholernicy też, jakieś podłe mendy też, nie idealizujmy, ale skoro jeden z drugim pojechał hen i wrócił jako tako zdrów, znaczy to, że dobro w napotkanych tubylcach zwyciężyło i dobro zawiązanych relacji – może to przede wszystkim! Czy byli to miejscowi w przepaskach na biodrach, w dresach adidasa sprzed dwóch dekad, czy zakutani w focze skóry – oddali podróżnikowi nieco siebie. Czasem od razu, a nieraz wymagało to dłuższej chwili. Podróżnik – uściślijmy – istnieje tylko wtedy, kiedy świat do którego zawinął pozwala mu istnieć. Wiele zależy od jego wyczucia, od intencji, od kultury. Być może wówczas dwie sparowane egzotyki nie pogryzą się, a raczej zbliżą, obwąchają, zaaprobują. Człowiek fałszywy przegra, wyjedzie z niczym, tylko zatruje spokój miejscowym.

Między Andami i Pacyfikiem

Magda Bartczak ukazuje w swym debiucie o południowym Chile klasę, jako podróżniczka, jako pisarka, jako człowiek w ogóle. Subtelnie daje przykład tego, jak mądrze i sycąco może wyglądać podróż do ludzi, którym życie nie daje forów; którym kolejne dni układają wiatr i ocean. To kobieta odważna i konsekwentna, lecz zarazem skromna, co na pewno sprzyja reporterskiej robocie. W czasie jej podróży nie brakowało spraw trudnych odnoszących się do ponurej i wciąż namacalnej przeszłości Chile. Miała przed sobą rozmówców różnych, w tym nadal cierpiących, nie pogodzonych z losem, czy zagniewanych na świat władzy. Czasem ich historie mogłyby wnieść dodatkową sensację, mogłyby się rozwinąć, lecz reporterka nie naciskała drugiej strony, co budzi szacunek, również czytelnika.

Magda kocha Chile. To pewne. Jej miłość do tego kraju, „migoczącego niczym wąska, długa wstęga na dalekim skraju kontynentu”, jest wyczuwalna w tekście od początku do końca. Tu znalazła swoje szczęście, miejsce na ziemi, inspiracje. Ale bez obaw, nie utoniemy w tej miłości. Pisarka i autorka bloga Pocztówki z Południa nawiguje po morzu własnych uczuć, namiętności, czy poetyckich impresji tak, aby czytelnika nie zamęczyć, nie zdezorientować. Zresztą, to „morze” autorki rozpościera się na całej długości jej wędrówki między chimeryczną naturą Andów i posępnym majestatem Oceanu (niekoniecznie!) Spokojnego. Trzeba mieć nieco charakteru, aby radzić sobie z emocjami, które tam się budzą.

Koniec świata

Magda pisząc sprawia, że jej odkrycia, refleksje i przytaczane ludzkie opowieści, tragiczne i komiczne, zaczynają czytelnika obchodzić, co czyni go żywym kompanem jej południowej odysei. Dostajemy zatem, jak najbardziej pełną żaru, rasową prozę podróżniczą-reporterską, niejako równoważoną naturalną surowością, czasem wręcz lodowatością, czy apodyktycznością krain, do których wraz z autorką (i dzięki niej!) możemy dotrzeć. A mamy wspólnie do przebycia kilka regionów, kilkanaście prowincji, ładne setki kilometrów, które w finale zbiorą się w dwa tysiączki z okładem!

Startujemy w regionie Bío Bío, prawie tysiąc kilometrów od stolicy – i eksplorując, kawałek po kawałku te mityczne sures, te pełne pozaszywanych tajemnic, różnie zabarwione, różnie pachnące i też różnie przez dzieje pokaleczone „wersje” chilijskiego południa – zatrzymujemy się na „krańcu świata”, na krawędzi kontynentu zwanego Ameryką Południową, w regionie Magallanes, którego flagę znaczą tylko szczyty i gwiazdy. Po drodze wnikamy w geograficzne i ludzkie przestrzenie o nazwach niemalże baśniowych, jak Araukania, Chiloé, czy Aisén, gdzie życiu, choć nie pozbawionemu czaru, na pewno daleko do baśniowości. Na koniec wpatrujemy się z autorką w legendarny Przylądek Horn i Cieśninę Drake’a – rewiry, którym nie brak pamięci o awanturniczych dziejach odkryć w tej części globu. Do dziś rozdają śmiałkom niepewne losy na gniewnym oceanie. Stamtąd zostaje już „tylko” 740 kilometrów do skutych lodem brzegów Antarktydy. Kilka razy bliżej, niż do stołecznego Santiago.

Czułość, dramaty i śmiech

Z relacji Magdy, co też warto zauważyć, emanuje co jakiś czas wysmakowana poetyckość, zresztą całkiem uzasadniona. Te chropowate i nasycone już arktyczną aurą rewiry, smagane zimnym, wiatrem drążącym zarówno skały, jak i ludzkie charaktery można opisać inaczej, niż tylko w sposób „grubo ciosany”. Autorka, chcąc nie chcąc, obdarza je czasem sporą dozą czułości, nie szczędząc przy tym subtelnych, lirycznych określeń. Ponadto, z pomocą mieszkających tam ludzi (nierzadko barwnych postaci), odnajduje w tej barbarzyńskiej, okrutnej i kapryśnej naturze, magiczny i pozazmysłowy rezerwuar, gdzie niespokojne duchy unicestwionych tu w przeszłości autochtonów, łączą się z aspiracjami tych, którzy nadal tkwią na posterunku i znoszą twarde życie, wypatrując zarazem na szerokim, mroźnym horyzoncie lepszych perspektyw.

Autorka z wyczuciem rozkłada również rozmaite akcenty w swoim tekście. Nie jest tak, że przywołując ciężkie, zamotane w mroku chilijskie koleje losu, jeździ tym po nas, jak walcem, przyduszając bez końca, miażdżąc nawałem nieszczęść. Nie podobnego. To prawda, wielokrotnie i sugestywnie ukazuje dramaty tego kraju „szalonej geografii” – od hiszpańskiej konkwisty, przez późniejszą „redukcję” rdzennych Mapuczy, po terror Junty generała Pinocheta i „nieprzepracowaną traumę”;  – od trzęsień ziemi, morderczych tsunami, po nagłe erupcje wulkanów drzemiących dotąd przez dziewięć tysięcy lat; – od zamierania miejsc po przegranym starciu z żywiołami natury po znikanie ludzi w odmętach dyktatury. Jednak, chwała autorce za to, że możemy w między czasie nieco odetchnąć, zaczerpnąć powietrza, pośmiać się trochę z kraju „pijaczków, knajpianych dandysów, dusz towarzystwa, outsiderów, alkoholików i degustatorów”, albo wpaść w jakieś lokalne, kulinarne szaleństwo, gdzie człowiekowi tamy puszczają na śliniankach, kiedy czyta o empanadas wypełnionych farszem z owoców morza, albo o hot dogach, zwanych „po chilijsku” completo italiano, okraszonych majonezem, pomidorami oraz awokado.

Podróż spełniona

Reasumując – tak, jak ten kultowy specjał lokalnej kuchni ulicznej, kompletna jest również książka Magdaleny Bartczak. Zawiera wszystko co powinna zawierać i coś ekstra. Przybliża Chile wciąż ledwie u nas znane i rzadko eksploatowane w rodzimej literaturze. Ponadto, jej siła tkwi także w świeżości doświadczenia podróżniczego autorki. Co najważniejsze, książka jest, przywołując określenie Rolanda Barthesa – „czytalna”. Tak, jak pijalne potrafią być wina chilijskie. Mnogość i rozpiętość tematów zadziwia. Nie wspominając o solidnej porcji dołączonej bibliografii. Ale spokojnie – autorka panuje nad wszystkim z pożytkiem dla czytelnika. Niewykluczone, że sama konstrukcja książki, łącząca różne style narracji i niejako scalająca przeciwieństwa, po prostu odzwierciedla chilijską rzeczywistość. Nie zdziwiłbym się, gdyby taki był właśnie zamysł piszącej.

Mam odczucie, że jest to debiut udany.

Magda dotarła w swojej podróży dosłownie na koniec świata i owocem tego wysiłku – ładunkiem nabytej po drodze mądrości – dzieli się z nami. Zyskujemy sensowne i esencjonalne, napisane z wigorem jakby autorskie kompendium na temat lądu leżącego na kresach kontynentu południowoamerykańskiego, ale też na obrzeżach naszej świadomości. Ukazane przez autorkę południowe Chile rzeźbi wyobraźnię i niektórych zachęci z pewnością do bliższego kontaktu. Dystans czternastu tysięcy kilometrów, dzielący tamten kraj od Polski zostaje skrócony. Wiemy więcej. Podróż opłaciła się.

„Chile południowe. Tysiąc niespokojnych wysp”, Magdalena Bartczak, Wyd. Muza, Warszawa 2019.

Wszystkie cytaty (w cudzysłowach, pisane kursywą) pochodzą z w/w książki.

1

Brak komentarzy.

Podobał Ci się ten wpis?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *