Tropik w szklance

W Dominikanie uwielbiam pić świeże soki z owoców, są przepyszne, orzeźwiające, nigdy nie mam ich dość. Pytam o nie przy każdej okazji, o jugos naturales; w jakimś barze, czy w lepszej knajpie, czy gdzieś na ulicy. Biorę je do śniadania, do obiadu, do rumu też. Macie? Mamy! To jakie macie? I tu mnie zawsze raduje, gdy słyszę, gdy ktoś zaczyna je wyliczać. Tenemos jugos de… guayaba, chinola, piña, tamarindo, cereza, limón, mora, toronja, granadillo… Kiedy wracam z tropiku do Polski, brakuje mi tych soków, tej ich mnogości, tych witamin na wyciągnięcie dłoni. Cierpię. Wiadomo, „witamina jest podstawą człowieka”. I kombinuję, jak tu przetrwać; jak zrobić coś dobrego na tę właśnie tropikalną nutę?

Takie propozycje…

Jugo de tamarindo

Może piliście sok z owoców tamaryndowca?
To rzecz bardzo orzeźwiająca, smakowo ląduje w okolicach śliwki skropionej cytryną i osłodzonej. (Wielbiciele nut kwaśnych od razu rozpoznają tu „swoje rewiry”) . Tam, na miejscu, wybornie się tym zapija np. empanadas, czy inne uliczne jedzenie.

Brązowawa pulpa z owoców tamaryndowca (którą można kupić w różnych „kuchniach świata”), wygląda, hmm… tak, jak wygląda. Lecz daje pożądany efekt, co na załączonym obrazku widać. Trzeba się pozbyć pestek, do „esencji” dodać dość sporo wody, brązowego cukru, całość porządnie zmiksować z lodem.

Trochę mądrości o tym bohaterze. Tamaryndowiec indyjski, jak sama nazwa mówi, pochodzi z… Afryki. A w Indiach się dobrze przyjął! Należy do rodziny bobowatych. Coś w tym jest. Jego owoce przypominają strąki bobu. Rośnie sobie na drzewie, tzn. zwisa gdy już dojrzeje. (Ostatnim razem w Dominikanie widzieliśmy, jak jeden macho potrząsał wielkim konarem, a „bób” sypał się z niego, aż miło).

Na Karaiby trafiło to cudo razem z Hiszpanami i Portugalczykami. Dwie ciekawostki: ekstrakt z tamaryndowca dodaje się do sławetnego angielskiego sosu Worcestershire, a kije z drewna tej rośliny ponoć służą do wykonywania kary chłosty (czyżby chodziło o spranie delikwenta na, nomen omen, „kwaśne”… jabłko?).

Jak zrobić jugo de tamarindo?

Jak zrobić sok z owoców tamaryndowca (jugo de tamarindo)

Jugo de carambola

Oto gwiazda wśród owoców. Dosłownie. Bo jej przekrojem jest… gwiazda. Karamboli używa się u nas przeważnie do ozdabiania szklanek koktajlowych, może czasem do deserów. A oferuje więcej możliwości.

Idealnie nadaje się na sok. Tylko musi być dojrzała. Przeważnie jest sprzedawana u nas w postaci ledwo dojrzałej. Trudno wtedy mówić o jej słodko-kwaśnym smaku, jakim się charakteryzuje. Bardziej podchodzi pod smak ogórka gorszego sortu. Za to, dojrzała uderza tropikalnym smakiem (i zapachem!). Takie pełnokrwiste osobniki udało nam się dopaść na bazarze po niezbyt wygórowanej cenie 1,00 zł za sztukę. To była przecena. Pewnie zaraz poszłyby na śmietnik. Na szczęście, zostały uratowane! Do dzieła zatem.

Owoce kroimy na małe kawałki, ładujemy do „reaktora”, podlewamy odrobiną wody i odpalamy bez lęku. Przelewamy „surówkę” przez sitko, gnieciemy miazgę ile się da, łapiąc cenny karambolowy koncentrat. Dolewamy do niego więcej wody, podsypujemy solidnie brązowym cukrem i mieszamy do zwichnięcia dłoni. (Oczywiście, może nas ponownie wyręczyć blender). Gotowy napój chłodzimy.

Pozostaje przyjemna degustacja. I radość z wchłaniania witamin oraz innych takich. W karamboli siedzą, choćby C i A, albo magnez. Jednak, powinny jej ponoć unikać osoby mające problemy z nerkami!
Karambola, czyli po naszemu bardzo seksownie – Oskomian pospolity – pochodzi z Malezji, ale rozpanoszył się w innych tropikach, choćby w rewirach latynoskich. I tropiki te sobie przywołujemy!

Jak zrobić jugo de carambola?

Jak zrobić sok z caramboli (jugo de carambola)

Jugo de uchuva

Moją ulubioną „krótkometrażówką” G.G. Márqueza jest „Nie ma kto pisać do pułkownika”.

Jest tam fragment, idealnie pasujący do mej jesiennej kondycji…

„Kiedy tak siedział przy piecyku z wypalanej gliny, skulony w ufnej naiwności, czekając aż napar zacznie wrzeć doznał uczucia, że w trzewiach wyrastają mu trujące grzyby i lilie. Był październik.”

Zróbmy coś z tym październikiem, z tą cholerną, wcale nie polską, złotą jesienią.

Takie maluchy bierzemy na warsztat kulinarny. Oto gang miechunek (peruwiańskich). Te przyszły z Kolumbii, gdzie zwą je – uchuvas. Po naszemu „miechunka” brzmi całkiem ładnie. Lepiej, niż naukowo – Physalis. Choć pod tą nazwą jest często sprzedawana. Wolę tego nie wymawiać, bo jak bym się nie starał, wychodzi „syfilis”. A to baaardzo oddala miechunkę od jej przeznaczenia. Bo w kuchni sprawdza się świetnie. Od sosów, dżemów po desery. My wyciśniemy z tej radosnej ekipy sok.

Tzw. jagoda miechunki siedzi w suchym, rozdętym kielichu. Wyciągamy ją stamtąd. Jeśli ktoś próbował jeść kiedyś orzeszki ziemne z łupiną i dał radę, odkrywając przy tym smak „eko-snickersa” (przyznaję, piszę to z autopsji…) tutaj się zawiedzie. Osłona jest niejadalna. Naprawdę! Skupiamy się tylko na pomarańczowej jagódce. Jednej, drugiej, setnej…

Jeśli po minucie zdzierania tych otoczek macie dość, zatrudnijcie rodzinę, sąsiadów, przechodniów… Chcą pić, to niech pomagają. Dalej to już pójdzie! Jagódki tniemy na pół, pakujemy do blendera i cała naprzód. Aromatyczną breję przelewamy przez sitko i wracamy z nią do blendera. (Na zdjęciu widoczne są gdzieniegdzie czarne drobiny. To szczątki pestek marakui. Ze dwa, trzy owoce dodane gościnnie.).
Wrzucamy lód, dolewamy wody. I ponownie cała naprzód. Gotowe.

Jeśli gustujecie np. w soku z marakui (a wiem, że takich są całe zastępy!), na pewno polubicie tę wariacje na temat miechunki. Ten sok. Bardzo tropikalny, bardzo orzeźwiający.
Ponoć miechunka m.in. zwalcza stres i goni zmęczenie umysłowe. Potwierdzam. Odstresowałem się, a umysł rozlał mi się, jak po sesji u Dalajlamy. Czego i Wam życzę.

Jak zrobić jugo de uchuva?

Jak zrobić sok z miechunki (jugo de uchuva)

0

Brak komentarzy.

Podobał Ci się ten wpis?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *