Zew Humboldta

Dawno nie czytałem tak świeżej w słowie, tak w przekazie pełnej wigoru biografii tak wszechstronnego człowieka. To Alexander von Humboldt. Jestem oszołomiony. Mogę rzec – zdopingowany! Zrobiłbym coś, ruszył gdzieś. Najchętniej w tropikalną dzicz. W kłębowisko wilgotnego lasu. Do Ameryki Łacińskiej. Nad Orinoko. Nad Río Magdalena. Za bohaterem. Od razu. Teraz. Czas czytelniczy śmignął mi przy tej lekturze nie wiem kiedy!

Człowiek, którego ta błyskotliwie napisana biografia dotyczy, w pełni na nią zasłużył! To pełnokrwisty Indiana Jones. Człowiek petarda! Pośród podróżników i naukowców; botaników, zoologów, geologów, astronomów; pośród ludzi władzy, ludzi pracy. Gdziekolwiek trafił, tam brylował i zostawiał ślad, jakiś blask; siał ziarna inspiracji, szczepił swe idee. Ponadto, porywał otwartością umysłu, magnetyzował urokiem osobistym i ponoć mówił, mówił, mówił… Z pasją, z chęcią dzielenia się wszystkim, co wiedział, co go fascynowało, co go trapiło.

„Podczas kolacji dzierżył prym, przeskakując z tematu na temat. Mówił o preparowanych ludzkich głowach, […], ale gdy jeden z gości poprosił cicho swego sąsiada o sól, a potem znów zaczął przysłuchiwać się rozmowie, Humboldt wykładał już o asyryjskim piśmie klinowym”.*

Ku światu tropików

Ale przede wszystkim potrafił zamieniać swoje tęsknoty do dalekiego, nieznanego świata w cele. „Tęsknota za podróżą była jego najwierniejszym kompanem”.* Pragnienia kotłujące się w Humboldcie od dziecka nie dawały mu spokoju. Na przekór oczekiwaniom surowej i apodyktycznej matki. Wreszcie eksplodowały.

„Jako chłopiec Aleksander czytał dzienniki kapitana Jamesa Cooka i Louisa Antoine’a de Bougainville’a, którzy opłynęli glob, i wyobrażał sobie siebie gdzieś daleko. Odkąd w ogrodzie botanicznym w Berlinie ujrzał tropikalne palmy, pragnął jedynie oglądać je w naturalnym środowisku.”*

Cele te realizował z wielką energią, poświęceniem i godną pozazdroszczenia determinacją. Oraz z wiarą w ludzi napotkanych po drodze, w odległych krainach. I co najistotniejsze – Humboldt z naturalną skłonnością szanował inność, podziwiał różnorodność, „nie uważał tubylców za barbarzyńców; ujmowała go ich kultura, wierzenia i języki”.*

Ponadto, ciekawiła go złożoność i relacje między dziedzinami wiedzy, „szukał związków, które łączyły wszystkie fenomeny i siły natury”*; to było jego stymulantem, z tego czerpał swe natchnienie. Czy to na własnym podwórku, w pod-berlińskim Tegel, czy choćby w zasięgu równika, albo u podnóża wulkanu na południowoamerykańskiej ziemi. Lubił chodzić pieszo. Dzięki długim, intensywnym wędrówkom, jak stwierdził, „czuł przyrodę”.*  Obchodził go człowieczy los. Obchodził go stan świata. Szczególnie tego, gdzie zaniosły go podróże i nienasycone potrzeby badacza. Głównie świata Ameryki Łacińskiej. Z końca XVIII i początku XIX wieku.

Od chwili, gdy zszedł na ląd w porcie Cumaná w Nowej Andaluzji należącej dziś do Wenezueli, „Humboldt nigdy nie był szczęśliwszy i zdrowszy. […] Pejzaż go zauroczył […]. Palmy ozdobione były czerwonymi wspaniałymi kwiatami, a ptaki i ryby zadawały się rywalizować tęczowymi barwami, nawet langusty były błękitne i żółte. Różowe flamingi stały na jednej nodze na brzegu, a wachlarzowate palmowe liście tworzyły na białym piasku mozaikę cienia i światła.”* Patrzył na wszystko szeroko, choć z czujnością. Z rozpierającym zachwytem, ale i jawną dezaprobatą.

W Cumanie przywitał go widok targu niewolników. „Co rano wystawiano na sprzedaż młodych Afrykańczyków. Musieli nacierać się olejem kokosowym, aby ich czarna skóra błyszczała”.* Kiedy Humboldt zorientował się co konkwista hiszpańska nawyczyniała za oceanem, zaczął stale i gorliwie krytykować – kolonializm, niewolnictwo i bezmyślną, niepomierną dewastację przyrody. Czyli to wszystko, co Stary Świat fundował Nowemu, aby go wyzyskać, zdominować i w efekcie zmienić z kipiący kocioł powaśnionych klas społecznych i ras.

Pobudka Bolívara

I tu w biografii Humboldta parę wyrazistych stronic otrzyma Simón Bolívar. Losy oby bohaterów powiązały się. Humboldt poznał Bolívara w Paryżu, już po swoim powrocie w chwale uczonego z Ameryk, gdzie spędził pięć lat. Przyszły „El Libertador” był wówczas przedniego sortu ochlajem, beztroskim duchem i kogutem-bawidamkiem, zaczytanym w oświeceniowych filozofach. Dopiero od Humboldta nauczy się własnego kontynentu i przejrzy na oczy. Wtedy zrozumie własne oddalenie i zapragnie wrócić tam, skąd pochodzi.

„Kiedy Bolívar odwiedził Humboldta w jego mieszkaniu, które zapełniały książki, czasopisma i rysunki z Ameryki Południowej, spotkał tam człowieka oczarowanego jego krajem, […]. Gdy Humboldt zaczął opowiadać o Orinoko i strzelistych szczytach Andów, wyniosłych palmach i elektrycznych węgorzach, Bolívar uświadomił sobie, że nigdy żaden Europejczyk nie odmalował Ameryki Południowej w tak żywych barwach”.*

W podróżniczo-naukowych relacjach i zapiskach Berlińczyka; barwnych, inspirujących i mądrych – Simón José Antonio de la Santísima Trinidad Bolívar Palacios odkryje piękno, rozmach i żar własnej ojczyzny. Na wzgórzu Monte Sacro w Rzymie złoży śluby obiecując walkę o wyzwolenie Wenezueli. I dotrzyma obietnicy. Ten Kreol urodzony w Caracas zmieni potem bieg historii. Obaj panowie nie zaprzestaną wymiany korespondencji. Bolívar powie później, że „swym piórem Humboldt obudził Amerykę Południową”.*

Humboldt miał szczęście do cennych ludzi w swoim życiu. Stykał się z personami, które ożywiały go intelektualnie, wzmagały głód eksploracji oraz wspierały i otaczały opieką: Aimé Bonpland – wierny towarzysz południowoamerykańskiej odysei, starszy brat Wilhelm von Humboldt – polityk i językoznawca, poeta Johann Wolfgang von Goethe, 3. prezydent Stanów Zjednoczonych Thomas Jefferson, czy choćby José Celestino Mutis – hiszpański ksiądz, botanik i matematyk, szalenie aktywny eksplorator na polu badawczym w Nowym Świecie, który nie bał się konfrontacji z kościołem i bronił metod nauki przed inkwizycją. „Żaden inny botanik nie wiedział tyle o florze Ameryki Południowej”. Humboldt spędził z nim kilka tygodni w Bogocie w 1801 roku, chłonąc jego obfitą kolekcję egzotycznych roślin.

Akapity poświęcone Bolívarowi przywołały mi pewne wspomnienie z Kolumbii. Pojechaliśmy do Villa de Leyva przeuroczej mieściny z architekturą kolonialną w departamencie Boyacá. W drodze powrotnej do Bogoty stanęliśmy w miejscu zwanym Puente de Boyacá, gdzie zrobiłem kilka zdjęć. Tam 7 sierpnia 1819 roku rozegrała się batalia, w której wojska Bolívara rozgromiły Hiszpanów, co miało decydujące znaczenie w wojnie o wyzwolenie Kolumbii. Po tym zwycięstwie Bolívar zajął Bogotę.

Pomnik SimónaBolívara, w miejscu Puente de Boyacá, Kolumbia

Pomnik Simóna Bolívara, w miejscu Puente de Boyacá, Kolumbia

Bolívar, Puente de Boyacá, Kolumbia

Simón Bolívar na monumencie, w miejscu Puente de Boyacá, Kolumbia

Humboldta zaś spotkałem w kolumbijskim Nemocón. W podziemiach tamtejszej starej kopalni soli. Nieczynnej już, choć dostępnej do zwiedzania. Drugiej co do wielkości z kraju, po słynnej „Solnej Katedrze” w pobliskiej Zipaquirze. Mieście, gdzie zresztą przyszły maestro realizmu magicznego – Gabriel García Márquez – spędził w Ogólnokrajowej Szkole Męskiej, jak wspominał, „cztery lata samotności”. Wiele lat później Humboldt trafi na karty marquezowskiej powieści „Generał  w labiryncie”. Będzie tam wspominany łącznie osiem razy łącząc ponownie swój żywot z żywotem Bolívara, choć tym razem w świecie literackim.

W jednej ze scen rozgrywających się nad rzeką Magdalena, ludzie z konwoju Bolívara wzięli na łódź rodaka Humboldta, „pewnego Niemca, pozostawionego na piaszczystej wyspie […]. Gdy znalazł się na łodzi, przedstawił się zaraz jako astronom i botanik, ale z rozmowy wynikało niezbicie, że nie ma pojęcia ani o jednym, ani o drugim.:** Z początku „rozbitek” wzbudzał jako taką sympatię, ale pośród swych błazeństw „ją opowiadać sprośności o wstydliwych homoseksualnych skłonnościach barona Alexandra von Humboldta.”**

Wtedy Bolívar kazał odesłać go pierwszym lepszym czółnem a incydent skwitował: „I żeby ten skurwysyn był wart choć jednego włosa z czupryny Humboldta.”**

Człowiek spełniony

Humboldt spotkany w kopalni w Nemocón siedział, zacnie odziany, w ledwie rozjaśnionym pomieszczeniu przy stole wyłożonym fragmentami skał, próbkami gleb i minerałów oraz kwiatami helikonii w kształcie żółto-czerwonych, lekko zakrzywionych ptasich dziobów. Siedział tam w ciszy i rozmyślał…

Alexander von Humboldt w kopalni soli Nemocón, Kolumbia

Alexander von Humboldt w kopalni soli Nemocón, Kolumbia

Po powrocie z Ameryki Południowej do Europy zajął się publikowaniem własnych odkryć i teorii, które inspirowały kolejne pokolenia badaczy z różnych dziedzin nauki, artystów, czy aktywistów propagujących ochronę środowiska naturalnego. Do świata tropikalnej obfitości, do rozszalałej biologii lasów deszczowych, albo na stoki pnących się pod niebo wulkanów, czyli do miejsc, gdzie odnalazł przeznaczenie i autentyczną radość życia – nigdy już fizycznie nie powrócił.

Przez wiele lat zabiegał w Londynie o pozwolenie na wyjazd do Indii, w celu eksploracji Himalajów. Jednak Brytyjska Kompania Wschodnioindyjska konsekwentnie odrzucała te prośby. Ponoć obawiano się jego poglądów na kolonializm. W rezultacie nie dane mu było doświadczyć himalajskiej przygody.  Za to, pojechał do Rosji cara Mikołaja I. Wtedy „pełzał w głębokich szybach, wykuwał kawałki skał, suszył pod prasą rośliny i wspinał się na góry – porównywał żyły rudy, które znajdował, z tymi z Nowej Grenadzie w Ameryce Południowej, góry z Andami, a syberyjskie stepy z llanos w Wenezueli.”*  Raz jeszcze mógł poczuć się w swoim żywiole.

To była jego ostatnia wyprawa.

Alexander von Humboldt, „człowiek, który zrozumiał naturę”, umarł w dniu, kiedy Karol Darwin informował londyńskiego wydawcę o tym, że właśnie ukończył pierwsze rozdziały pracy „O powstawaniu gatunków”. Ponad 20 lat wcześniej ten sam Darwin, zaopatrzony w dzieła Humboldta, płynął na statku „HMS Beagle” w kierunku Wysp Galapagos.

Zachodzę w głowę zadając sobie pytanie: jak to możliwe, że dotąd tak niewiele wiedziałem o Humboldcie? Mimo, że trafiałem na jego ślady, choćby w Kolumbii, czy na Kubie. Ta świetnie napisana książka pozwala to nadrobić!

Warto zaparzyć kawę, którą Humboldt zwykł nazywać „skoncentrowanym słońcem” i zabrać się do lektury…

Alexander von Humboldt w swojej bibliotece, Eduard Hildebrandt , 1856

Alexander von Humboldt w swojej bibliotece, Eduard Hildebrandt , 1856 r.


Człowiek, który zrozumiał naturę. Nowy świat Alexandra von Humboldta”, Andrea Wulf, tłum. Piotr Chojnacki, Katarzyna Bażyńska-Chojnacka, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 2017.

* Wszystkie cytaty pochodzą z w/w pozycji.

„Generał w labiryncie”, Gabriel García Márquez, tłum. Zofia Wasitowa, Warszawskie Wydawnictwo Literackie Muza, Warszawa 2009.

** Wszystkie cytaty pochodzą z w/w pozycji.

 

0
2 Odpowiedzi
  • Katherina
    10 września, 2020

    Również „ Zachodzę w głowę zadając sobie pytanie: jak to możliwe, że dotąd tak niewiele wiedziałam o Humboldcie?” Dziękuję autorowi tego bloga za ten ciekawy wpis i za to, że tak często „zostawia ślad, jakiś blask” i „sieje ziarna inspiracji„ 🙂

    • caribeya
      10 września, 2020

      Bardzo dziękuję za krzepiące słowa. Cieszę się! 🙂 I niech inspiracje kiełkują!

Podobał Ci się ten wpis?

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *