
Inicjację w Hawanie miałem taką, że wlazłem tam w psie gówno. Zaraz po przylocie, po zmroku. Wyszliśmy połazić po dzielni, w trzewiach Centro Habana. A tam na ulicy światełko wątłe. Za to chłopaki łoją w gałę. I chciałem z nimi. Przyjąłem, zwód zrobiłem, ślizg. No właśnie ślizg. Na tym psim. W klapkach… Tak się przyciąga szczęście!
Po Centro Habana łaziłem już wcześniej. Tylko inaczej. Dał mi tam być Pedro Juan Gutiérrez w „Brudnej trylogii o Hawanie”.
Okładka nie spamuje. Pedro to Miller i Bukowski wymłóceni w blenderze; karaibska hybryda dwóch wygadanych świntuchów. Gutiérrez jak oni świdruje słowem. I podlewa obficie temat pikantną sexo-salsą. Ledwo zipiąca Hawana i wybiedzona rewolucja po tym, jak ZSSR padł trupem i osierocił Kubę. Co z tym zrobić? Pedro ma sposób. Swawoli z sąsiadkami z góry i z dołu.
Zazdrościłem mu widoku z balkonu. Wychodził tam zaraz post coitum i patrzył w dal. Na tę ciągnącą się w nieskończoność promenadę – El Malecón. W powietrzu mieszały się zapachy oceanu, rozgrzanego piasku i spalin ze starych buicków.
Gutiérrez eskaluje łóżkową ekwilibrystykę. Niewiele ma do roboty. Nie je, bo jeść nie ma co. Pije. Ciepławy rum o smaku nafty. I bzyka się z Mulatkami, etc. Może zmyśla, ubarwia, nie szkodzi. Kto zabroni tego pisarzowi? Zresztą, tropik wzmaga chuć i basta. Nie da się ciągle zmyślać.
Ale ważniejsze w „Brudnej trylogii o Hawanie” jest co innego.
Autor, z precyzją chirurga, rozprawia się tu z sięgającą dna codziennością tzw. „okresu specjalnego” (período especial). Chodzi o początek lat 90-tych XX w. Kiedy przestał istnieć ZSRR i nie miał kto płacić za tony cukru z „cukrowej wyspy”. Ten „okres” to, z grubsza, świnie hodowane w wannach, mydło własnej produkcji i… tło dla literatury kubańskiej młodego pokolenia.
W złuszczonych od wilgoci kamienicach robotniczego Centro Habana bije serce i pulsują inne organy niewyretuszowanej Kuby, wymęczonej biedą i beznadzieją. O niej pisze mocno i jeszcze mocniej Gutiérrez. Pisze brudno. I też nie odbiera jej przyszłości. Nie. Bo mówi: „Jeśli komuś brak wiary, każde miejsce jest dla niego piekłem.”
Wybrane cytaty:
„Dziennie łapię jedną, czasem dwie gołębice. Sprzedaję je później po dwadzieścia peso takiemu facetowi, który handluje gołębiami. Podobno na potrzeby kultu, ale nie wiem. Może je piecze i sprzedaje jako kurczaki. Mnie to nie obchodzi.”
„Moim zdaniem ekshibicjonista (jest ich coraz więcej w parkach, autobusach i bramach) pełni ważną i piękną rolę społeczną: erotyzuje przechodniów, wydobywa ich na chwilę z codziennego stresu i przypomina, że mimo wszystko jesteśmy tylko pierwotnymi i słabymi stworzeniami. Biednymi zwierzętami, które są wciąż niespokojne i nienasycone.”
„Od tego czasu nie cierpię tych dwóch słów: sensowny i rozsądny. Są pełne fałszu i obrzydliwej pedanterii. Służą, by ukrywać prawdę i kłamać. Wszystko jest bezsensowne i nierozsądne. Historia, życie i wszystkie epoki są zawsze bezsensowne i nierozsądne. My też. Każdy z nas z natury jest nierozsądny i bezsensowny. Zawsze jednak dajemy się zapędzić do stada i pozwalamy nałożyć sobie uzdę i kaganiec.”
„Sztuka ma sens, kiedy burzy autorytety, drażni, budzi koszmary i wściekłość. Tylko sztuka niepokorna, gniewna, bezczelna, gwałtowna i brutalna może ukazać nam tę drugą stronę świata, której nigdy nie widzimy lub raczej nie chcemy widzieć, by nie mącić sobie spokoju sumienia”
[„Brudna trylogia o Hawanie”, Pedro Juan Gutiérrez, Zysk i S-ka, 2004]